Solidarne z miasta Świdnik

post
autor: sh data publikacji: 24 kwietnia 2017 kategoria: 2013-2016 Archiwum SH

Wśród uczestników wydarzeń lat osiemdziesiątych są tacy, których relacje dotąd nie zostały opowiedziane. A powodów, by tak się stało było wiele… Strach, trauma, chęć zapomnienia o przykrych zdarzeniach sprzed lat czy po prostu niepamięć albo nieświadomość kolejnych pokoleń. Dziś wielu z nich otwiera się, by podzielić się swoją historią. Kronikarzem tamtych czasów jest Ewa Michońska, która zdecydowała się przedstawić relacje bohaterów niezwykłych. Kobiet, które w trudnym czasie pokazały, na czym polega i czym jest Solidarność.

A. F.: – Dorastała Pani w czasach, kiedy Solidarność i jej idee porwały tłumy.

E. M.: – Wychowałam się w rodzinie o silnych korzeniach patriotycznych. Po skończeniu liceum, zaczęłam studia na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. To były czasy, kiedy oficjalnie nie mówiło się o zbrodni w Katyniu, wojnie 1920 roku, 17 września 1939 roku, polskim podziemiu z czasów II wojny światowej i nie tylko. Uniwersytet był dla nas-studentów, profesorów, powiewem wolności. Tam nie było tematów tabu. Mówiono o jedynej, prawdziwej historii. Jako młode osoby, nie byliśmy na pierwszym planie tych wszystkich wydarzeń, które miały wtedy miejsce. Mimo tego, staraliśmy się działać i angażować. Organizowaliśmy uroczystości z okazji świąt 11 listopada i 3 maja, rocznice Powstania Listopadowego i Styczniowego. Upamiętnialiśmy wszystkie te wydarzenia, na które nie było oficjalnego pozwolenia. Organizowaliśmy wyjazdy, obozy, sesje naukowe. Zajmowaliśmy się też szyciem biało-czerwonych opasek na strajki, rozdzielaniem i rozdawaniem darów i interwencją u władz uczelni w sprawach studentów zatrzymanych w stanie wojennym. W 1989 roku postanowiłam się zaangażować. Zorganizowałam kampanię późniejszego senatora Janusza Stępniaka oraz posła Tadeusza Mańki. Zjechałam wówczas całe województwo i ten zapał ludzi, ich wiara, śpiew… to było naprawdę niezwykłe. Dwa razy byłam wtedy w Świdniku. Raz przyjechałam tu 3 maja 1989 roku, na wiec wyborczy, razem z Januszem Stępniakiem i Tadeuszem Mańką. Miał też przyjechać ktoś z Komitetu Obywatelskiego, ale nikt się nie pojawił. Andrzej Sokołowski powiedział wtedy, żebym wystąpiła w zastępstwie. Staliśmy na podeście zbitym z kilku desek. Miałam ze sobą kartkę, ale nie mogłam po nią pójść, bo obcas utkwił mi w dziurze. Nie mogłam się w ogóle ruszyć. Wtedy, po raz pierwszy zaczęłam mówić od siebie. Przemówienie wywołało wzruszenie, wsłuchanie… Oczywiście, ludzie nie zareagowali tak tylko na moje słowa. Przemawiali też Sokołowski, Stępniak… Pamiętam, że gdy szliśmy w pochodzie przez miasto, niektórzy przyglądali się nam. Ktoś krzyczał „Chodźcie z nami. Dziś nie biją.” Przy jednym z domów siedział jakiś pan i ludzie wołali go, żeby do nas dołączył. Odpowiedział, żeby dać mu spokój, że ma już dość. Z naprzeciwka wybiegła jego żona, krzycząc, żeby poszedł i nie robił jej wstydu. Zobaczyłam wtedy, że w Świdniku mieszkają niesamowicie energiczne i silne kobiety.

– Dlaczego zdecydowała się Pani opisać to, co działo się w latach osiemdziesiątych, z perspektywy świdniczanek?

– Mówi się o tym, że kobiety nie mają swoich praw, że zapomina się o ich zasługach, spycha na dalsze miejsce. Pomyślałam, że warto pokazać losy pań, ich codzienność w czasach PRL-u, bo to wszystko umyka. Poza tym, one trochę inaczej postrzegają historię. Wyłapują pewne detale, inne sytuacje. A kobiety dla lubelskiej Solidarności są niesamowicie zasłużone. Początkowo zamierzałam opowiedzieć o wybranych mieszkankach Świdnika i Lublina, jednak wraz z upływem czasu, zaczęło się to wszystko rozrastać. W związku z tym, zdecydowałam, że moja publikacja będzie obszerniejsza, a jej pierwsza część zostanie poświęcona solidarnym ze Świdnika. Dlaczego? Ponieważ było to pierwsze miasto, w którym podpisano pisemne porozumienie z władzami komunistycznymi. Tutaj nie było nic „na gębę”. W Komitecie Postojowym były dwie panie, co również jest bardzo istotne. Poza tym, Świdnik sam w sobie jest ciekawy, bo powstał jako kolejna Nowa Huta. Miał być czerwony, komunistyczny i jednolity ideowo.

– Kim są kobiety, które opowiedziały Pani swoją historię?

– Świdniczanki, które urodziły się w latach 1921-1974 i mające różny stopień wykształcenia, od zasadniczego, po wyższy. Większość z nich pracowała w WSK, ale są też byłe pracownice Spółdzielni Pracy Dziewiarsko-Włókienniczej im. M. Fornalskiej. Pierwszą, z którą przeprowadziłam rozmowę była Lidia Popiel. To inżynier i dawny pracownik WSK. Brała też udział w strajku postojowym i pacyfikacji zakładu 13 grudnia 1981 roku. Ma szczególne zasługi w działalności kobiet. Przeprowadzałam także wywiady z dziećmi działaczy solidarnościowych, które brały udział w Świdnickich Spacerach, jeździły do więzienia. Do tej pory zgromadziłam ponad 20 nagrań, w których kobiety dzielą się swoimi wspomnieniami. W okresie stanu wojennego wiele z nich samotnie zajmowało się dziećmi. Niektóre opowieści były tak traumatyczne, że podczas rozmów płakałyśmy. Inne są zabawne. Jedna z rozmówczyń opowiadała, na przykład, jak mąż podejrzewał ją o zdradę i donosił na nią, na milicję. Ona w tym czasie przebywała na tzw. „Wakacjach z Bogiem”. Albo romantyczne, bo panie nieraz stawały w obronie mężów, nie myśląc o własnym zdrowiu i życiu. Pamiętam szczególnie jedną, przepiękną sytuację, która zdarzyła się w momencie, gdy pani Zofia Bartkiewicz została aresztowana. Kilka kobiet, na czele z Urszulą Radek, poszło i zaczęło o nią wypytywać. Nie dlatego, że tak wypadało, ale ponieważ to była ich koleżanka i miały prawo wiedzieć, co się z nią stało. To było coś takiego… samo sedno słowa „solidarność”.

– Wśród bohaterek Pani książki pojawiły się też takie, których historia dotąd nie doceniła albo o których zapomniała?

– W okresie rozkwitu Solidarności, na terenie Świdnika, oprócz pani Radek i pani Bartkiewicz, których działalność jest chyba najbardziej znana, była też doktor Elżbieta Wilhelm. To urodzona przywódczyni i bardzo wyjątkowa osoba. Tworzyła Solidarność w służbie zdrowia, w Świdniku. Działała też w czasie stanu wojennego. Organizowała chociażby Klub Katolicki, pielgrzymki, różne spotkania, które odbywały się w jej mieszkaniu. Z nią także przeprowadziłam wywiad i bardzo mnie to cieszy.

– Czy to już koniec poszukiwań świadków historii?

– Przede mną jeszcze 3 albo 4 rozmowy. Mogłoby ich być oczywiście więcej, ale niektórych nie przeprowadzę, bo stan zdrowia moich rozmówczyń już na to nie pozwala. Są też i takie osoby, które nie były zainteresowane udzieleniem wywiadu i ja to rozumiem. Chociaż myślę, że niedobrze jest milczeć, bo za kilka lat pamięć o ludziach i zdarzeniach zniknie, jeśli sami nie zadbamy o to, by je uwiecznić. Zostaną po nas esbeckie papiery i będzie się mówić, że cokolwiek robiła tylko garstka ludzi, a przecież to nie prawda. Brawa dla Świdnika, ponieważ wy obchodzicie rocznice wszystkich ważnych dla was wydarzeń, rozwijacie Strefę Historii. Widać wyraźne zaangażowanie lokalnej społeczności i władz miasta. Myślę, że w każdym mieście powinno to tak wyglądać.

– Gdyby ktoś po przeczytaniu artykułu, zdecydował się jednak podzielić wspomnieniami, jak może się z Panią skontaktować?

– Można się ze mną skontaktować poprzez panią Radek, która pomogła mi odnaleźć wiele kobiet albo przez Strefę Historii (nr tel. 81 745 04 10; Galeria Venus, II. piętro). Namawiam zwłaszcza te świdniczanki, które odmówiły, ale też i te, do których dotąd nie udało mi się dotrzeć. Na kontakt czekam do końca października. Później zaczynam już pisać.

– Pani również była zaangażowana w działalność antykomunistyczną. Czy w książce pojawi się też Pani historia?

– Tak, ale dopiero w trzeciej części. Pierwsza będzie poświęcona kobietom ze Świdnika, druga z Lublina, a trzecia z Puław, Poniatowej i kilku innych miast. Na końcu napiszę o sobie, jako zamknięcie całego zbioru.

– Na kiedy zaplanowano wydanie książki?

– Chciałabym, żeby została wydana w przyszłym roku, na uroczystości 8 lipca. Mam nadzieję, że uda mi się to zrobić. Jeśli nie, na pewno będę chciała opublikować te relacje za pośrednictwem internetu, na przykład na blogu.

Agata Flisiak
Magazyn Świdnik – wysokich lotów nr 7/wrzesień 2016
Zdjęcie: Jacek Gański/Świdnik.pl

Skip to content